Anna Kłos: Formy połączone

Wystawy indywidualne zagraniczne /
 nazwa
Formy połączone / Forms connected
 miejsce
 termin
 artyści
 kuratorzy
mgr Jarosław Tondera
 wstęp
Darmowy

CHOĆ pojęcie collage kojarzy się odruchowo z takimi nazwiskami jak Kurt Schwitters, Max Ernst i całą plejadą Niemców, Austriaków, Francuzów, malarzy, poetów i pisarzy z kręgu surrealistów (i nie tylko), to warto przyjąć, że jest to jedna z odwiecznych technik ekspresji, nie tylko ludzkiej: liczne zwierzęta zdobią siedziby, montując wokół „rzeczy znalezione”. Collage, assemblage, ready-made są tak stare jak życie. Adaptowane przez artystów służą jako środek wyrazu – bo główną powinnością artysty jest widzieć. Widzieć i wszechstronnie kojarzyć. Rygory kompozycji są przecież tak ostre, jak równanie matematyczne. Wnikliwa analiza najwybitniejszych owoców naszej kultury dowodzi, że ich cechą konstytutywną jest równowaga. Steve Jobs powtarzał, że główne źródło jego sukcesów to elementarne wykształcenie plastyczne. Wprawa w komponowaniu pozwala kojarzyć rzeczy z pozoru najodleglejsze – a wszystkie one muszą być wobec siebie we właściwej, zrównoważonej relacji. I tutaj trzeba szukać początku końca idei specjalistycznych podziałów, niosących więcej szkody niż pożytku czy dumy z wysublimowanych osiągnięć. Testament Jobsa niech będzie wskazówką dla młodych, jak naprawiać świat.

Można przyjąć, że prapoczątkiem grafiki jest odcisk stopy w glinie, a pokryte pigmentem dłonie i ramiona odciśnięte na ścianie (Jaskinia Chauveta) to jakiś zaczątek plastycznej ekspresji. Ale przecież spontaniczną radość zaznaczania swojej obecności farbami, ale i błotem, pamiętamy wszyscy z dzieciństwa. Homo ludens, tak jak homo faber siedzi w każdym z homo sapiens. Zabawa również bywa bardzo odkrywczym zajęciem. Niektóre takie zajęcia uznaliśmy za niezbywalne dziedzictwo kultury. Tak dochodzimy do powszechnego w środowiskach twórczych (niezależnie od uprawianej dyscypliny) przekonania, że postęp w sztuce nie istnieje. Wymóg nowości znakomicie sprawdza się w modzie, ale jego kryteriów nie wolno stosować w nauce i w sztuce. Niemal każdy z dociekliwych uczonych przyznaje, że znakomite cele zdarzało mu się osiągać metodą intuicyjną – do której potem, aby opublikować odkrycie, należało żmudnie dorabiać ścieżkę logiczną. Jak w sztuce. Jedyna różnica to wymóg obiektywizacji wartości artystycznej, który potrafi pochłonąć i dwieście lat…

Kompozycje Anny Kłos nie nadążają za modnymi trendami. Ona sama dobiera materiały dotknięte czasem. Druki na nietrwałych, kwaśnych papierach po kilku latach żółkną, imitując wiekowe artefakty. W ten sposób kolorystyka kompozycji staje się szlachetna, tak jak ciemniejące werniksy (albo kurz w Kaplicy Sykstyńskiej) w powszechnym mniemaniu świadczące o wyrafinowanym smaku. To nie jest zarzut wobec Artystki, wręcz przeciwnie. Jej prace już w założeniu są kolorystycznie wysmakowane, wyróżnia je wąska gama barwna a wprowadzane z rzadka ostre akcenty podkreślają szlachetność reszty. Dominują czernie, bez których grafika nie istnieje. Typografia, której szlachetność uznają wszyscy choć trochę wrażliwi estetycznie (tak ceniona nawet wśród pisarzy), jest tu ustawicznym tworzywem – ale wyróżnikiem prac Anny Kłos jest doskonała, zrównoważona kompozycja. Typografia i kaligrafia współbrzmią świetnie zorkiestrowane dzięki niej właśnie. Jeśli niebawem – w co wierzę – dzięki eksplozywnemu rozwojowi narzędzi cyfrowych zostanie opracowana metoda obiektywnej oceny dzieła sztuki, a przynajmniej jego konstrukcji, czyli kompozycji, to prace Artystki zawsze będą lokowane gdzieś bardzo blisko doskonałości. Jest oczywiste, że prawdziwe dzieło sztuki powinno zawierać element tajemnicy. Kompozycja jest nośnikiem formy, zaś eliadowska tajemnica odbierana jest tak różnie, jak różnimy się między sobą. Pozostanie subiektywna i niedostępna nawet komputerom. Mimo operowania materiałem słownym nie należy doszukiwać się tu związków semantycznych. Drukowany materiał to tworzywo plastyczne, rodzaj różnorakich szarości, bądź litera/cyfra jako „główna osoba dramatu”. Delikatny kolor służy jedynie odcięciu tła od passe-partout i ramy, kierując uwagę ku istocie kompozycji. O czymś takim mówi się „kultura koloru”, a to ogromny atut w czasie dominującej pstrokacizny i barwnej tandety. Papuzie bogactwo rzuca się w oczy, niszcząc wszelką subtelność, jeśli jeszcze gdzieś się uchowała. We Wrocławiu widziałem plakaty anonsujące wystawę grafiki. Były to zwykłe linoryty (ze starannie wyciętą ręcznie informacją), odbite na szarym papierze pakowym w normalnym formacie, ca. 100 x 70 cm. Wśród cyfrowej precyzji i pstrokacizny te plakaty błyszczały jak diamenty. Bo kultura to także umiar. Trzeba twórcy naprawdę wysokiej klasy, by oprzeć się tym niezliczonym możliwościom programów i „omnipotencji” komputera. Takie kwalifikacje najczęściej mają osoby o ukształtowanej osobowości, pewne swej tożsamości. Bo czymże jest wszelka twórczość, niezależnie od dziedziny, jeśli nie badaniem własnej drogi. Artyści prawdziwie wybitni rozpoznawalni są po indywidualnej cesze, którą najczęściej jest preferowany rodzaj kompozycji. Choćby zmieniali rodzaj ekspresji, choćby świadomie lub nie, umykali z szufladek kwalifikacji znawców sztuki – ich własny rys (fr. genre) zawsze wyjdzie na jaw. Tak było choćby w przypadku Pabla Picassa albo Aleksandra Kobzdeja.

Anna Kłos wśród swoich idoli w jednym z najwyższych miejsc lokuje Kutra Schwittersa. Jego kultura plastyczna i niepohamowana skłonność do eksperymentów uzasadniają podziw – mimo że współczesne trendy artystyczne zdają się być daleko od ówczesnych „łamań granic sztuki”. Po wojennym paroksyzmie niewiele zostało w zbombardowanym Hanowerze. Ale tamtejsze władze, uporawszy się z upiorną przeszłością, na podstawie zdjęć odtworzyły przykład szalonej konstrukcji, którą autor nazywał Merzbau: zabudowane do niemożliwości wnętrze pracowni, do którego wchodzi się z trudem, by zadać sobie pytanie – do czego służy sztuka? A odruchowa odpowiedź brzmi: do niczego! I zaraz potem rodzi się refleksja, czy bez sztuki można żyć. Owszem można, ale po co? Tutaj otwiera się pole do dyskusji, którą wolę prowadzić z praktykami niż znawcami.

Wszystkie badania przeszłości naszego gatunku dowodzą, że obraz był pierwszy niż słowo. Nasz alfabet przez tysiące lat powstawał ze staroegipskiej graficznej, uproszczonej formy głowy byka (Apis?), stając się potem hebrajskim „aleph”, arabskim „alif”, wreszcie grecką „alfą” i rzymskim „A”. Pozostałe znaki graficzne ewoluowały w podobny sposób. Abstrakcyjny, umowny kształt głosek to narzędzie ułatwiające porozumienie. Przy odrobinie wysiłku osiągamy kontakt, mniej czy bardziej precyzyjny. Ale ta precyzja odnosi się do wszelkich przekazów poza sztuką! Nasz kontakt z dziełem czyni z nas współautorów. Emocjonalna i estetyczna reakcja nie jest możliwa bez kontaktu z dziełem – ale i ono, bez naszego udziału, staje się martwym przedmiotem.

Anna Kłos przyjęła w swojej pracy technikę i reguły obrazowania, jakie przed stu laty mogły w pewnych kręgach uchodzić za modne. Kompozycje Schwittersa są radośnie kolorowe – gdy Jej dzieła stonowane w gamie szarości i brązów. Trzeba to traktować jako lokalny wyraz, analogicznie zestawiając kolorystykę Impresjonistów i naszych Postimpresjonistów (zwanych Kapistami). Słońca Mazowsza i Prowansji nawet porównać się nie da! Jednakże tacy artyści jak Marcel Duchamp, Hans Arp czy Robert Rauschenberg (poznałem go osobiście) byliby dumni, znalazłszy tu nad Wisłą tak twórczą Osobę. Wyobrażam sobie ich głębokie ukłony, bo twórczość Anny Kłos to najlepszy dowód, że tego rodzaju ekspresja nie była jakimś wybrykiem sprzed wieku, ale znajduje kontynuację wysokiej próby. Można powiedzieć, że dadaizm, jak wszelkie inne -izmy, wypunktował te cechy dzieła, które przecież od zawsze w nich (tych najlepszych) istniały. Jeśli dziś znajdujemy kontynuację w dziele Anny Kłos, to jest ona zdecydowanie dojrzalsza, zarówno formalnie, kolorystycznie, a przede wszystkim kompozycyjnie. W jednym z tekstów Małgorzatę Dmitruk nazwałem prawnuczką Chagalla. Czy zatem Anna Kłos to prawnuczka Schwittersa?
Warto może na chwilę zastanowić się nad fenomenem tej ekspresji, nad niemal oczywistym jej związkiem z niemieckim ekspresjonizmem. Niemal wszyscy najważniejsi albo byli Niemcami, albo nosili niemieckobrzmiące nazwiska. W zakresie moich doświadczeń ten język uważam za najbardziej logiczny i precyzyjny, przynajmniej w Europie. To dlatego tam się rodziło tylu ważnych filozofów, wspaniałych poetów, że nie wspomnę o tak ponurych „logikach” prowadzących, jak stado, mądrych ludzi na manowce… Formalny porządek, jeśli nabyty od pieluch, staje się naturalnym odruchem. Ordnung obowiązuje wtedy w każdej minucie życia, nawet kiedy chcemy weryfikować albo burzyć ład świata. Przedwieczny (w znaczeniu: sprzed wieku) ruch artystyczny, choć temperowany logiką, nie był epizodem, jak tego chcą znawcy sztuki. To jeden z ważniejszych etapów zbliżania sztuki i nauki. Moja definicja kultury to jedność wiedzy (nauki), technologii, sztuki i dobrych obyczajów – tym epatowałem moich uczonych P.T. Kolegów w Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. Po latach przyjęli to za normę (choć nie dogmat).

Kupferstichkabinett to malutkie berlińskie muzeum, mało popularne poza kręgiem „pracujących na papierze”. W Niemczech jest takich więcej, ale to mi szczególnie utkwiło w pamięci. Miasto było zburzone, podobnie jak Drezno, Wrocław i Warszawa. Ale uchowały się rzeczy tak ulotne jak papiery! Rysunki, sztychy czy inne grafiki wszystkich tych przed nami, których obiektywną wartość artystyczną doceniono ponad wątpliwość. W wojnie giną ludzie, budynki, rzeźby, obrazy, dorobek pokoleń – a uchowały się papiery Cranacha, Leonarda i Picassa! Piszę o tym, byśmy nie lekceważyli twórczości na papierze, z pozoru tak nietrwałej jak muzyka…
Dziki paroksyzm „russkogo mira” (rosyjskiego świata/pokoju) każe zastanawiać się, na ile wrażliwość estetyczna może powściągać najgorsze ludzkie odruchy. Niełatwo planować powstanie nowej „Guerniki”, kiedy w świadomości lęgnie się postać (nieznanego mi) dziadka, którego zastrzelił na odchodnym (ucieczka przed Hitlerem ‘1941) radziecki żołnierz na Wołyniu… Patrząc na zdjęcia z Ukrainy trudno przyjąć, że doświadczenie czegoś uczy. Że ludzie stają się lepsi…
Ale bez kultury wszyscy stalibyśmy się, jak ci zdziczali żołnierze z Buczy koło Kijowa!

prof. dr hab. Rafał Strent, kwiecień 2022 roku

Anna Kłos: Formy połączone